piątek, 7 października 2011

Martyna Wojciechowska, Kobieta na krańcu świata 2

Przyznaję – sięgnęłam po tę książkę ze względu na postać autorki. Imponuje mi tym, że realizuje w życiu swoje marzenia, ciągle prze naprzód i nie przeszkadzają jej w tym nawet najwyższe góry na naszej planecie. Imponuje mi, że nie zrezygnowała z tego wszystkiego na rzecz macierzyństwa. Wiele kobiet w Polsce rezygnuje ze swoich planów zawodowych, bo utarło się, że jeśli tego nie zrobią, będą złymi matkami. A bycie „złą matką” ma mniej więcej taki wydźwięk jak „gej Żyd”, czyli negatywny.
No więc zaimponowała mi postać autorki, ale mimo wszystko spodziewałam się banałów w rodzaju: „kobiety są szyją, która kręci głową” – takich wyświechtanych frazesów o roli kobiet i mężczyzn. Tymczasem... książka mnie zaskoczyła.
Wojciechowska przytacza w niej historie niestandardowych kobiet z różnych zakątków świata: RPA, Tajlandii, Tanzanii, Etiopii, Japonii i Borneo. Jest była kosmetyczka, która w swoim domu ma dość osobliwego zwierzaka – hipopotamicę. Są pracownice ośrodka zajmującego się rehabilitacją orangutanów. Są kobiety ozdabiające swoje szyje długimi obrożami, pilotka, współczesna gejsza i nimfetka. Jest w końcu lekarka z Etiopii, która zajmuje się leczeniem chorób oczu. Każda historia to punkt wyjścia do zarysowania problemu danego regionu. Ile osób zdaje sobie sprawę, że jaskra może być aż takim problemem? Otóż okazuje się, że nieleczona, a jesteśmy przypomnę w Etiopii, prowadzi nawet do całkowitej ślepoty. Niewidzący człowiek nie może pracować, a więc staje się ciężarem dla rodziny. Zdobywanie pożywienia w tym bardzo nieprzyjaznym skrawku świata jest niezwykle trudne. Na Borneo natomiast orangutany zabija się nie tylko dlatego, że zjadają liście z cennych drzew palmowych. Ludzie wymyślili też, że można ich używać w burdelach w charakterze seksualnej rozrywki dla lokalnych robotników. Nie mówiąc o tym, że w innej części świata na zwierzęta poluje się ze względu na ich kości, które trafiają potem jako błyskotki do azjatyckich, europejskich czy amerykańskich domów. A poluje się w najtańszy możliwy sposób – zostawiając drut, który zaciska się na nodze zwierzęcia powodując, że przez długie dni kona w męczarniach z głodu i pragnienia.
Tym, co mnie urzekło jest fakt, że Wojciechowska za każdym razem wchodzi w życie swoich bohaterek. Próbuje choć na chwilę znaleźć się w ich skórze. Zakłada więc kilka obręczy na szyję, ubiera ciężkie obi i maluje twarz białym pudrem, poi hipopotama kilkunastoma litrami herbaty rooibos.  Nie ocenia, nie narzuca swojego białego, europejskiego punktu widzenia. Wiadomo, jest dziennikarką, ale jej zachowanie nie jest sztuczne ani wyuczone. Sprawia raczej wrażenie naturalnej i szczerej ciekawości świata. Ja to kupuję.