Bogowie zstępują na Ziemię, by zająć miejsca na widowni wszechświata. Ziemia jest piękna i szczęśliwa. Miejscami. Mogliby ulokować się na jakieś wyspie z katalogu, gdzie zawsze świeci słońce. Wybierają jednak „kraj z promocji” – Polskę. Podczas pobytu, wchodzą w interakcje, również seksualne, z mieszkańcami. Książka ma też swoich bohaterów wśród „zwyczajnych” ludzi, którzy przeżywają swoje, w sumie dość nudne mimo kontaktów z bogami, historie.
I tyle, jeśli idzie o fabułę.
Niebo jest zbudowane przede wszystkim ze słów – pisze Karpowicz. Podobnie jak książki. A słów jest u Karpowicza dużo. Układają się w skomplikowane porównania – ze względu na kontekst, można by nazwać je homeryckimi – obszerne opisy i wtrącenia. Występują po przecinkach, ale głównie w nawiasach przypominających wagony jednego pociągu – po kilka w jednym zdaniu. Niektóre z nich urzekają trafnością stwierdzeń, inne nużą. Na scenę, w przerwach pomiędzy fabułą, wkraczają pojęcia (jak pamięć, prawda, czas), które dokonują swoistej autoprezentacji. To w sumie najciekawsze fragmenty – prezentują bogactwo frazeologiczne języka.
Czytanie tej powieści przypomina surfowanie po Internecie. Tak naprawdę nie wiesz, gdzie zaniesie cię kolejny link. Wędrujesz po olbrzymiej sieci ciekawych odniesień i banalnych historii, pozornie ze sobą niepowiązanych. W jednej chwili czytasz o zakupach w Biedronce, w innym o Ozyrysie; w jednym o masturbacji, w innym o wykładaniu statystyki. Wybór kolejnych tematów jest przypadkowy. To taki sam wybór jak przy klikaniu w Internecie – nie poświęcasz mu czasu, nie zastanawiasz się nad nim, działasz pod wpływem impulsu. Czy taki zabieg ma jakiś głębszy sens? Można oczywiście powiedzieć, że to odniesienie do życia. No bo ile osób planuje je sobie dokładnie, a ile mówi: „Jakoś to będzie, zobaczymy” i klika dalej w niesatyfkacjonujące kontakty i niepewne okazje?