Plemię Greena przemierza wszechświat nie zdając sobie sprawy, że ich dom to tak naprawdę statek kosmiczny. Tę wiedzę tajemną posiada kapłan Marapper, który namawia m.in. myśliwego Complaina na wyprawę w poszukiwaniu Sterowni. Chciwy i chytry kapłan chce władzy nad statkiem. Żeby jednak tego dokonać konieczne jest przedarcie się przez porośnięte ponikami Martwe Drogi i pokonanie mieszkańców Dziobu. Na drodze czyha sporo niebezpieczeństw, z których inteligentne szczury i porozumiewające się telepatycznie ćmy to nic w porównaniu z Gigantami i Obcymi. Cała ich wyprawa zmierza do zaskakującego finału, dzięki któremu odkryją prawdę o nich samych.
„Non stop” to pierwsza powieść SF tego znanego amerykańskiego pisarza. Wydana ponad pół wieku temu, poza pistoletami atomowymi, nie razi anachronicznością. Za to trzyma w napięciu od pierwszych stron. Razem z bohaterami startujemy od stanu całkowitej niewiedzy, by zostać oświeconymi na końcu książki. „Non stop” to przykład dobrej fantastyki przygodowej. Ale nie tylko. Można w niej doszukać się odprysków naszych współczesnych pragnień. Bo czy ludzkość nie przemierza kosmosu, nie wiedząc zbytnio skąd i dokąd zmierza? I czy nie ma nadziei na to, że spotka w końcu jakiś światlejszych obywateli wszechświata, którzy wytłumaczą, o co w tym wszystkim chodzi? Tymczasem, mówi Aldiss, jesteśmy skazani na niewiedzę a nasze „życie jest długą, trudną podróżą”, w której widzimy tylko cienie na ścianach jaskini.