poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Ursula K. Le Guin, Lawinia

Lawinia to milcząca bohaterka „Eneidy” Wergiliusza, żona Eneasza. Według przepowiedni ma poślubić cudzoziemca, który nawiedzi ziemie Lacjum. Na tym kończy się jej rola w starożytnym poemacie. Ursula K. Le Guin przywraca ją do życia po przeszło dwóch tysiącach lat i daje możliwość opowiedzenia tej historii z własnego punktu widzenia. Najpierw dzieciństwo i młodość, rozpacz i szaleństwo matki po stracie braci, potem adoratorzy, uczestnictwo w rytuałach, wojna, ślub z Eneaszem, w końcu jego śmierć i jej dalsze samotne życie. Lawinia dostaje jednak od autorki coś jeszcze – kontakt ze swoim stwórcą (Wergiliuszem) i wiedzę o zdarzeniach, które dopiero nadejdą. To więcej, niż mogą liczyć inni śmiertelnicy. Może to rekompensata za wieki milczenia.
Opowieść zawarta w „Lawinii” ma ponad dwa tysiące lat. Trudno więc oczekiwać od niej czegoś zaskakującego. Wątki, postacie, zachowania zdążyły już utrwalić się na dobre w naszej kulturze – po prostu w ogóle ich nie dostrzegamy. Znamy tysiące takich bohaterek, małżeństw, relacji, wojen. Dlatego książka może być momentami nużąca. Jednak w ocenie należy wziąć też pod uwagę kontekst. Le Guin chyba ma tego świadomość. W posłowiu obszernie tłumaczy swoje zafascynowanie wczesnym Rzymem, jego zasadami, rytuałami, traktowaniem kobiet. Jej zafascynowanie widać w ogromnej wiedzy, jaką autorka dzieli się z czytelnikiem opisując kult bóstw, przyrodę, a nawet położenie geograficzne. Przypomina też, że wszystko to stanowi część, fundament naszej europejskiej kultury. Powinni o tym pamiętać szczególnie ci, dla których Europa zaczęła się wraz z nastaniem chrześcijaństwa.
Podobny pomysł miała parę lat temu Margaret Atwood. W „Penelopiadzie” oddała głos czekającej na Odyseusza Penelopie. Obie książki można zaliczyć do nurtu odkrywających HERstory w HIStory.

czwartek, 4 sierpnia 2011

Anna Laszuk, Dziewczyny, wyjdźcie z szafy!


Ta książka to zbiór wywiadów przeprowadzonych z polskimi lesbijkami. Tak, takowe istnieją, czy się to komuś podoba, czy nie.

Siłą tej książki jest różnorodność. Wśród rozmówczyń Laszuk są: aktywistki feministyczne, matki, przedszkolanki, byłe zakonnice, świeckie działaczki kościelne, psycholożki i artystki; kobiety ze środowisk wiejskich i miast; wychowujące dzieci, w związkach i singielki. Lesbijki występują pod każdą szerokością geograficzną i w każdej grupie społecznej. Na każde 25 kobiet, które znasz, statystycznie jedna to lesbijka (4%). Ta książka to zbiór ich historii – czasem szczęśliwych, czasem nasączonych stereotypami, również wewnętrznymi, a na pewno trudnych w starciu z Polską Normą i Tradycją. Jeśli się komuś wydaje, że homoseksualizm to współczesny import z zachodu, polecam fascynujące historie lesbijek po sześćdziesiątce. Nie trzeba chyba mówić, że w PRL kobiety nie tylko nie były dyskryminowane, jak zapewniali towarzysze, ale też wszystkie były heteroseksualne. Wrażenie wywierają też opowieści byłych zakonnic i kobiet o poglądach prawicowych, które muszą pokonać więcej barier niż zwykle: swoje stereotypy, stereotypy zakorzenione w społeczeństwie, ale przede wszystkim wrogie z zasady nastawienie samego kościoła (chociaż powinnam chyba napisać Kościoła, bo chodzi o ludzi a nie o budynek). Poza tym na uwagę zasługują historie kobiet biseksualnych, które w polskiej świadomości politycznej i społecznej praktycznie nie istnieją.

Na końcu książki znajduje się kalendarium wydarzeń ważnych dla ruchu LBT w Polsce i na świecie, opracowane na podstawie informacji ze stron lesbijka.org.pl i porozumienie.lesbijek.org.

wtorek, 2 sierpnia 2011

Ursula K. Le Guin, Miasto Złudzeń

Lubię Ursulę K. Le Guin za kilka rzeczy. Lubię jej spokojną narrację, bogatą w opisy przyrody, miast, ludzi, zjawisk i wszystkiego tego, co we współczesnej fantastyce zdaje się schodzić na dalszy plan. Lubię to, że podejmuje uniwersalne tematy związane, na przykład, z kondycją człowieka. W „Mieście Złudzeń” odziera swojego bohatera (Falka) z pamięci, a tym samym tożsamości, i każe mu tułać się po obcym świecie w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: „kim jestem?” . Prawdę, paradoksalnie, znajdzie w tytułowym mieście złudzeń, Es Toch, zamieszkiwanym przez Szinga, których zwą Kłamcami. Lubię u Le Guin brak prostych odpowiedzi i przewidywalnych zakończeń. A chyba najbardziej lubię bohaterów Le Guin. Gdy ich poznajemy, są słabi i niedoświadczeni, zagubieni gdzieś wśród wydarzeń, w które obfitują ich światy. Ich historia jest ich drogą ku wiedzy i doświadczeniu. Przebywając ją, stają się silniejsi, bardziej odporni, zdobywają wiedzę, również o sobie. Lubię ich za brak jednoznaczności i kwestionowanie narzuconych ról – np. związanych z płcią w „Lewej ręce ciemności” lub tożsamościowych w „Mieście Złudzeń”. Przez nich, historie Le Guin nabierają charakteru uniwersalnych przypowieści. Fantastyka w jej wydaniu to próba opowiedzenia o realnym człowieku za pomocą odniesień do nierealnych mieszkańców nieistniejących światów. Daje to możliwość porzucenia konwenansów i zajęcia się sednem, przerysowania pewnych zjawisk, by były bardziej czytelne. Le Guin odziera utarte w świadomości zależności, hierarchie, stereotypy itp., które uważamy za „naturalne”, z ich kontekstu i przenosi je w inne otoczenie. Wyglądają tam dziwnie, nienaturalnie i obco. Dlaczego więc w takiej samej formie akceptujemy je w realnym życiu? Tak, książki Le Guin to lektury dla rewolucjonistów.