Lawinia to milcząca bohaterka „Eneidy” Wergiliusza, żona Eneasza. Według przepowiedni ma poślubić cudzoziemca, który nawiedzi ziemie Lacjum. Na tym kończy się jej rola w starożytnym poemacie. Ursula K. Le Guin przywraca ją do życia po przeszło dwóch tysiącach lat i daje możliwość opowiedzenia tej historii z własnego punktu widzenia. Najpierw dzieciństwo i młodość, rozpacz i szaleństwo matki po stracie braci, potem adoratorzy, uczestnictwo w rytuałach, wojna, ślub z Eneaszem, w końcu jego śmierć i jej dalsze samotne życie. Lawinia dostaje jednak od autorki coś jeszcze – kontakt ze swoim stwórcą (Wergiliuszem) i wiedzę o zdarzeniach, które dopiero nadejdą. To więcej, niż mogą liczyć inni śmiertelnicy. Może to rekompensata za wieki milczenia.
Opowieść zawarta w „Lawinii” ma ponad dwa tysiące lat. Trudno więc oczekiwać od niej czegoś zaskakującego. Wątki, postacie, zachowania zdążyły już utrwalić się na dobre w naszej kulturze – po prostu w ogóle ich nie dostrzegamy. Znamy tysiące takich bohaterek, małżeństw, relacji, wojen. Dlatego książka może być momentami nużąca. Jednak w ocenie należy wziąć też pod uwagę kontekst. Le Guin chyba ma tego świadomość. W posłowiu obszernie tłumaczy swoje zafascynowanie wczesnym Rzymem, jego zasadami, rytuałami, traktowaniem kobiet. Jej zafascynowanie widać w ogromnej wiedzy, jaką autorka dzieli się z czytelnikiem opisując kult bóstw, przyrodę, a nawet położenie geograficzne. Przypomina też, że wszystko to stanowi część, fundament naszej europejskiej kultury. Powinni o tym pamiętać szczególnie ci, dla których Europa zaczęła się wraz z nastaniem chrześcijaństwa.
Podobny pomysł miała parę lat temu Margaret Atwood. W „Penelopiadzie” oddała głos czekającej na Odyseusza Penelopie. Obie książki można zaliczyć do nurtu odkrywających HERstory w HIStory.