poniedziałek, 19 grudnia 2011

Robert Silverberg, Zamek Lorda Valentine’a

„Zamek Lorda Valentine’a” to pierwsza powieść ze znanego cyklu o planecie Majipoor.
Valentine budzi się w pobliżu miasta Pidruid. Nie pamięta, jak się tam znalazł, ani kim konkretnie jest. Z przeszłością łączy go jedynie bogato wyposażony mieszek. Niestety, Valentine nie jest nawet świadomy wartości trzymanych w nim monet. W mieście za kilka dni odbędzie się wielki festyn, na którym mieszkańcy świętować będą przybycie Koronala. Władca traktowany dotąd z szacunkiem, zaczął w ostatnim czasie wydawać osobliwe rozporządzenia. Jednak sny płynące od Pani i Króla Snów nie dają powodu do niepokoju, więc mieszkańcy zamierzają świętować hucznie. Valentine z braku innych pomysłów, dołącza do grupy żonglerów. W miarę upływu czasu jego sny zostają zdominowane przez straszne obrazy zniszczonej planety. Czy Majipoorowi grozi niebezpieczeństwo i czy ma z nim coś wspólnego Koronal o imieniu... Valentine?

Majipoor to planeta mniej więcej dziesięć razy większa od Ziemi. W przeszłości zamieszkana przez Metamorfów, obecnie jest domem dla kilku innych ras: m.in. ludzi, czterorękich, włochatych Skandarów, jaszczurkowatych Vroonów i gadzich Ghayrogów. Równowaga utrzymywana jest przez osobliwy system polityczno-społeczny, w którym reprezentacyjnym przedstawicielem władzy jest Koronal zamieszkujący Górę Zamkową na kontynencie Alhanroel. W podziemnym Labiryncie kilkaset kilometrów dalej mieszka ze swoją świtą urzędniczą Pontifex, czyli ustępujący Koronal. Pracujące pod ziemią zastępy biurokratów ustalają podatki, dbają o równowagę w handlu, planują remonty i kontrolują jednostki oświatowe. Przedstawicielami władzy, z braku lepszego określenia, religijnej są z kolei Pani Matka i Król Snów, zsyłający na mieszkańców sny. Pani Matka to oczywiście archetyp bogini-matki lub królowej-matki, zwykle niemieszającej się w politykę, ale jednak potrafiącej w krytycznych sytuacjach przywrócić równowagę. Zamieszkuje samo jądro kultu – szczyt góry na Wyspie Snów, złożonej z siedmiu tarasów wtajemniczenia. Wyspa Snów jest dokładną odwrotnością podziemnego Labiryntu.

Podróż Valentine’a przez Majipoor pozwala nam poznać dokładnie mieszkańców i system panujący na planecie. Bo to ona jest główną atrakcją książki. Fabuła jest raczej przewidywalna (poza zakończeniem) i podobna do historii, które już gdzieś wcześniej czytaliśmy lub słyszeliśmy. Ot, taka historia „od pucybuta do milionera” w wersji fantasy, z drobnymi modyfikacjami kryminalnymi. Natomiast z przyjemnością zwiedza się świat stworzony przez Silverberga, który przypomina nieco te z „Gwiezdnych Wojen” i „Diuny”. Zresztą to on jest chyba najważniejszy, skoro pojawia się w całej serii. Po trzydziestu latach psychologia postaci nie budzi już takiego zachwytu. Jest tradycyjny romans, szpiegostwo, intryga, zdrada, w końcu nienawiść i chęć odwetu. Główny wątek mówiący o poszukiwaniu tożsamości zostaje potraktowany dość dosłownie. Tak naprawdę bohater przez cały czas wie, kim jest. Jego zadaniem jest tylko przekonanie o tym innych. Gdyby książka powstała w czasach nam współczesnych, podejrzewam, że o wiele więcej czasu zajęłyby bohaterowi pytania o swoją tożsamość. Może nawet doszedłby do różnych wniosków a historia potoczyłaby się inaczej... ciekawiej.